O celnikach na Słowenii

Dzisiaj po raz kolejny usłyszałem opowieść, która aż prosi się, by podać ją dalej. Kolejny raz, opowieść w męskiej szatni, towarzysząca zakładaniu spodni i koszuli, zmieniała/prostowała mój ogląd świata. Pakuję mokre skarpety do torby, a Seba1 opowiada, jak świat działa. Bo był i widział. Uwielbiam takie opowieści, bo bije od nich prawdą, czasami przykrą. Tak jakoś się składa, że gdy razem się na tej siłce pocimy, razem przebieramy, to kłamstwo nie bardzo ma się jak prześliznąć. Nie ma klimatu do fantazjowania, gdy ściągasz z siebie ciuchy mokre jak szmaty.

– – –
Takie „grubsze” opowieści z szatni przytrafiają mi się raz na miesiąc, czasem rzadziej. Zawsze sobie wtedy obiecywałem, że coś napiszę i nigdy nie pisałem. Może pora na maleńki, samonapędzający się cykl „z szatni”? Tak się rozglądam i widzę, że dzień bez imigrantów, to dzień stracony. To ostatni dzień roku ad 2015 – więc nie traćmy go!
– – –

Dzisiaj Sylwestra, jutro Nowy Rok. W takie dni na siłkę przychodzą tylko hardkorowcy, albo ci, co muszą. Seba przychodzi, bo musi. Fotel, w którym spędza mnóstwo czasu, jest wygodny, ale nogi i kręgosłup odmawiają potem współpracy. Seba nie siedzi za biurkiem, Seba siedzi za kółkiem. Ostatnio jeździ z misjami humanitarnymi, wożąc paczki dla potrzebujących, czyli dla imigrantów w obozie przejściowym na Słowenii.

— Czasy takie, że wszystko można przewieźć przez granicę. Kiedyś to zaglądali, wpuszczali psa na pakę, a ten niuchał i szukał prochów albo papierosów. Dzisiaj patrzą aby, czy nielegalesów nie wieziesz. Reszty nie ma kto przetrząsać, bo tłum i kolejki takie. – Seba zaczyna opowiadać, jednocześnie ściągając przepocone treningiem spodnie ze swooshem. — Celnicy są spoko, choć ostatnio przytrafiła mi się inna celniczka. Gdy zobaczyła logo z czerwonym krzyżem, jakaś furia w nią wstąpiła. Zło wcielone, czysta nienawiść. — Zrolowane skarpety lądują w torbie razem z butami. — Myślałem, że oczy mi wydrapie. Oni wszyscy patrzą z bliska na to, co się dzieje i już dawno przestali lubić imigrantów. Dobrze, że nie kazała mi wszystkiego wynosić na zewnątrz i nie zarządziła pełnej kontroli. Chuja by tam znalazła, ale czasu mnóstwo by mi to zajęło, a za dodatkową pracę fizyczną przecież nikt mi nie płaci. Na szczęście, kolumny z darami są długie, więc nie blokują rampy i szybko puszczają dalej.

Chwila zadumy, wyciągamy ręczniki i Seba kontynuuje.

— Wiozłem dziennikarkę z lokalnej TV i fotoreportera, ale nie wpuścili ich do obozu. Chcieli się awanturować, ale próbuj się awanturować z wojskiem. Obóz jest otoczony kordonem policji, a potem jest jeszcze kordon żołnierzy. Mówię Ci, coś niesamowitego – przechodzimy pod prysznice i Seba musi mówić głośniej. — Karabiny mieli takie, jak szturmowcy lorda Vadera, tylko to nie wygląda cool i nikomu nie jest do śmiechu. Ja widzę obóz od środka po raz kolejny, a moich niezależnych dziennikarzy pewnie nie chcieli wpuścić, by nie pokazywali, jak to naprawdę wygląda.

Prysznic, mydło i ciepła woda. Szybko załatwiamy sprawę, bo ciekawy jestem, co dalej.

— Miałem nieszczęście mieszkać przez dłuższy czas w dzielnicy, gdzie jest mnóstwo imigrantów. – wycieramy się po kąpiółce i Seba troszkę zbacza z tematu. — Gdy taki sam idzie ulicą, a ty na niego spojrzysz, to zaraz łeb spuszcza. Ale gdy jest ich trzech, czterech, to nabierają odwagi. Doskonale wiedzą, jak zachowa się policja, gdy oni wyzwą mnie od śmierdzącego świnią wieprza a ja coś odpyskuję pieprzonym brudasom; Ja zostaję nacjonalistą i mam problem, a oni są pokrzywdzoną, uciskaną mniejszością. To nie przeszkadza im chwilę potem klepnąć po dupie twoją dziewczynę, gdy przechodzisz obok.

— Co z tym obozem na Słowenii? — Wracam do tematu. — Faktycznie taki syf, jak mówią?
— Wyobraź sobie długą kolumnę tirów z darami. Tego są naprawdę ogromne ilości. Pomyśl, ile to musi kosztować i kto za to płaci? – Seba uśmiecha się cynicznie pod nosem. — Wszystko to rozładowują do magazynów. Nie wiem, kto, jak i czy w ogóle to kontrolują, ale goście z magazynów mają kieszenie wypchane wszelakim dobrem. Podobno spora część tego przechodzi na lokalny, nie do końca legalny, rynek. Obóz przypomina troszkę te obsługiwane przez Niemców podczas wojny; Przywożą ich pociągiem, ale takim normalnym, osobowym, nie bydlęcym i wyładowują. Na każdą kobietę z dzieciakiem i tobołami przypada trzech, czterech rosłych facetów.2 Wszyscy są rejestrowani, badani, notują ich wszelkie cechy szczególne, stan zdrowia, te rzeczy. Uzupełnia im się braki w ubraniu, wręcza racje żywnościowe i przepędza do namiotów. Siedzą tak do wieczora, potem ładują ich w kolejny pociąg i wyruszają do Austrii. Tam mają podobny obóz przesiadkowy i jadą dalej, pod Monachium. Jak to wygląda tam na miejscu, kto ich tam pilnuje, tego nie wiem, nie widziałem. Ja postawiłbym Tygrysy, bo w razie gdyby, zwykłe wojsko to będzie za mało.

Seba nie jest zadowolony z sytuacji, ale jest zadowolony z roboty, bo za jeden kurs, raptem trochę ponad dwa tysiące kilometrów, zbiera lepszą średnią krajową.


  1. Skoro opowieści z szatni, siłka, koksy i te rzeczy, niech to będzie Typowy Seba. Mój Typowy Seba częściej jest doktorem niż dresem, ale to nie Ludzie bezdomni, czasy romantycznych doktorów dawno się skończyły.

  2. Oni też mają bagaże.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *