Dzisiaj kompletnie pomijam tematy SEO, depozycjonowanie i związane z tym procesy. Kto zainteresowany i tak wszystko znajdzie (znalazł i przeczytał), a jeśli ktoś przymierza się do Adobe Lightroom w wersji 5 – to niech kupi, bo warto. Piszę to już na początku, na wypadek gdyby nie chciało się komuś czytać do samego końca. A co – najważniejsze informacje na samej górze. Dzisiaj wpis bez mała lifestylowy.
Rys historyczny mojej przygody z Adobe Photoshop Lightroom: Poznałem się z Photoshop’em w wersji 3. Od wersji 5 do wersji 7 przerabiałem każde ćwiczenie jakie udało mi się znaleźć w dostępnych wtedy podręcznikach i tych kilku stronach jakie znałem. Long story short – uważam, że znam Photoshopa całkiem nieźle. W tym wąskim, ekranowo/internetowym wydaniu, ale jednak. Nigdy, przenigdy nie pomyślałbym, że mając dostęp do pakietu CS będę chciał korzystać z jakiegokolwiek dodatkowego programu do obróbki fotografii. Jednak, po kwartale spędzonym na podglądaniu wątków na Forum Nikoniarzy dotarło do mnie, że warto przesiąść się z *.jpg na *.nef, a Lightroom to taki dodatek do Photoshopa – nie zamiast, a dodatkowo. A w zasadzie: wcześniej.
Nie będę ukrywał – bałem się podejść do formatu RAW i Nikon’owskich NEF’ów. W tym celu nabyłem trochę odpowiedniej literatury (polecam szczególnie tą książkę), oswoiłem się z RAW’em i ściągnąłem triala Lightroom 3. Troszkę oglądania Youtube, troszkę przeglądania fotograficznych forów i okazało się, że nie taki diabeł straszny, a Lightroom da się lubić. A zdjęcia, technicznie, z miejsca zyskały. Zwłaszcza na klarowności ;-)
Zatem, dokładnie 9 lutego 2013 *2 kupiłem Lightroom 4 (bo trójki już nie było). Przy instalacji niespodzianka – Windows XP który tak sprawnie działał na moim laptopie Dell XPS M1330 (C2D T8300@2,4GHz, 3GbRAM i 128Gb SSD) okazał się przeszkodą nie do przejścia. Nowy Lightroom 4 wymagał Windows Vista. Albo Windows 7. Siódemka stała u mnie na półce – nie polubiłem się z nią wcześniej. Teraz musiałem…
I teraz zaczyna się dramat – nowy Lightroom kosztuje 1/3 tego co wcześniej, ale działa 2/3 wolniej.
Już pół roku później pojawiła się publiczna beta Lightroom 5. Pobrałem. Zainstalowałem. Polubiłem.
A chwilę temu pojawiła się chmura Adobe i Creative Cloud jako subskrypcja. Pomysł mi się nie podoba, dlatego postanowiłem kupić soft w pudełku, póki jeszcze można. I w końcu przechodzę do konkretów; A konkretnie, to zamówiony w niedzielę program, kurier DHL przyniósł mi dzisiaj (wtorek) przed południem. Muszę pochwalić w tym miejscu firmę Cortland za szybkie i sprawne załatwienie sprawy. Wbrew pozorom, błyskawiczne wysłanie towaru po otrzymaniu wpłaty nie jest nadal obowiązującym standardem – ale o tym później*3. Teraz chwalę, bo za momencik o jednej maleńkiej wpadce będę musiał wspomnieć.
Zaskoczyło mnie, że płyta z softem w wersji upgrade jest w pudelku o połowę mniejszym (wypada napisać „chudszym”). Rozumiem, że klient kupujący wersję retail ma czuć się lepiej, dlatego dostaje pudło bardziej okazałe? A co z ranieniem uczuć tych, którzy są już związani z firmą i kupują kolejny produkt? Przez chwilę poczułem się tak, jakbym przedłużał umowę w Orange…
Pod kolorową okładką, tak samo jak w wersji Lightroom 4, znalazłem pudełeczko. Skromne, białe, z szarym logiem Adobe. W tym pudełeczku jest kolejne pudełeczko, mniejsze. A w tym mniejszym pudełeczku znajduje się kopertka z płytą CD. Płyta ta zawiera program w obu wersjach (PC&MAC) w kilku wersjach językowych. Od razu powiem – nie wiem, czy faktycznie tak jest, bo nigdy nie przyszło mi do głowy sprawdzić ;-) Do działającego od miesiąca Lightroom 5 w wersji Trial jaką ściągnąłem ze strony Adobe, wpisałem po prostu numer seryjny*4 jaki znalazłem w środku. Serial tym razem był na tym większym pudełeczku, tuż pod kolorową okładką. W wersji 4 ten numer był głębiej – na opakowaniu samej płytki CD. To, prócz innej okładki i innych zdjęć we „wkładce”, są jedyne różnice jakie widać na pierwszy rzut oka.
O tym, co nowego i jakie różnice są w stosunku do wersji 4 Lightroom możecie poczytać na tematycznych vortalach fotograficznych. I tak z pewnością wszystko to już wiecie, a ja nic nowego przecież nie dodam. Może prócz jednej rzeczy: jak praktycznie korzystać ze sprytnych miniatur.
Jednym z poważnych features w wersji 5 Lightroom, są Smart Preview. Sprytne miniaturki można generować przy imporcie zdjęć, można też wygenerować je dla zdjęć które wcześniej już dodaliśmy bez tej opcji. Smart Preview, mają służyć jako idealna namiastka oryginalnych zdjęć które zapragniemy edytować, a których to oryginałów nie mamy akurat przy sobie.
Potwierdzam, opcja Smart Preview sprawdza się to doskonale w przypadku przechowywaniu oryginalnych plików RAW na zewnętrznym dysku.
Po zaimportowaniu zdjęć z wygenerowaniem SP możemy taki dysk odczepić i obrabiać bardzo wygodnie zdjęcia korzystając właśnie ze SP w katalogu Lightroom, który zostawiliśmy na dysku (najlepiej: SSD) laptopa. Wygląda to faktycznie na optymalne rozwiązanie dla posiadaczy laptopów. A zwłaszcza tych starszej daty*5.
Jeśli mówimy już o Smart Preview i udogodnieniach jakie przyniosły, nagminne pojawia się jeden problem: jeśli mam stary laptop i wszystkie zdjęcia na jego dysku, jeśli poświęcę czas na import z generowaniem SP – w jaki sposób mogę zmusić Lightroom 5 do tego, by korzystał z własnych Smart Preview, zamiast z oryginalnych (dużych i ciężkich) plików RAW? Otóż właśnie – nie można. To jest słabe i jest to ewidentnie rzecz do poprawki. Obecnie, jedynym rozwiązaniem jest odłączyć zewnętrzny dysk odpinając kabel lub odmontowując dysk sieciowy (jeśli ktoś, podobnie jak ja korzysta z sieciowych dysków do backupu. Bardzo sobie chwalę My BookLive od WD Caviar w tym względzie.)
Podsumowując: Lightroom 5 nie przyspieszył pracy do tempa jakie znaliśmy z wersji 3. Bardzo szkoda. Ale opcje jakie pojawiły się przez ten czas pozwalają przymknąć na to oko. Zwłaszcza jeśli możemy pracować na Smart Preview. Lub mamy szybki, nowoczesny komputer z dużą ilością pamięci RAM.
I zupełnie na sam koniec, dwa słowa o drobnym defekcie jaki widzę na opakowaniu skrywającym płytę CD Lightroom 5 – ktoś odlepiał wcześniej przyklejoną naklejkę. Lightroom 4 zamówiłem online, a pudełko jakie wtedy dostałem bezpośrednio od Adobe było nieskazitelne. Teraz pojawił się taki smaczek. Kompletnie mi to nie przeszkadza: Software aktywowałem znalezionym wewnątrz numerem seryjnym i zarejestrowałem na stronie Adobe bez najmniejszych problemów. Opakowanie zewnętrzne też wyglądało idealnie. Być może naklejkę szarpnął ktoś, kto naklejał dodatkowy sticker „Oprogramowanie w angielskiej wersji językowej”?
—-
Przypisy:
- Dlatego załączam zdjęcie truskawki, bo ogórek w takim kontekście wyglądał nieprzyzwoicie.
- 9 maja*6 pisałem o Adobe Creative Cloud i moich próbach kupienia subskrybcji Photoshopa CC z których nic nie wyszło. Co ciekawe, dzisiaj, gdy mam kolejny zarejestrowany soft pod swoim Adobe ID nadal nie przysługuje mi zniżka dla posiadaczy pakietów CS od 3 do 6. Nie wiem dlaczego, ale przestałem drążyć temat; Photoshop CC który mam okazję testować w wersji trial wymaga silniejszego komputera niż ten z wersji CS4. Inteligentne wyostrzanie (Smart Sharpen) na które tak liczyłem nie przekonało mnie do siebie. Bardzo podoba mi się inteligentne tworzenie masek z zaznaczenia, ale bez tego sobie poradzę. Dlatego, jeśli chodzi o subskrypcję – dziękuję, ale nie.
- *3 – Obiecuję, że zbiorę się i napiszę o takich, co wysyłają towar po tygodniu, żądają wystawienia opinii, a po otrzymaniu neutrala w Opineo zakładają spór. Bo taki mają regulamin, a ty człowieku się przyp %!$#asz!
- *4 – Wypada chyba użyć określenia Klucz aktywacji Produktu.
- *5 – Mówię o starszych laptopach, nie starszych właścicielach.
- *6 – Nie wiem o co chodzi, ale chyba podświadomie lubię datę 9?
Przypis o przypisach:
Znalazłem absolutnego mistrza przypisów! Chciałbym tak pisać, chciałbym robić takie zdjęcia, ale zacznę od takich przypisów. Jak tylko nauczę się wstawiać indeksy górne na własnym laptopie ;-)
——–
Disclaimer
Znaki towarowe Adobe, Photoshop i Lightroom jakich używam w tekście oraz ilustracjach należą do firmy Adobe.