tl;dr
Czy skończyłem projekt? O, tak, pewnie!
Czy będę kontynuował go przez kolejne 365 dni? O, nie!
Czy polecam prowadzenie własnego projektu 365? Nie każdemu.
—
Czym Projekt 365 jest
Idea jest prosta: jesteś fotoamatorem, lubisz robić zdjęcia i czujesz, że chcesz, że potrzebujesz się rozwijać. Jak się za to zabrać, myślisz? „Żeby grać dobrze, trzeba grać dużo” mawiają muzykanci. I sportowcy. I wszyscy, których dziedziną jest fragmentaryczne choćby zetknięcie na linii artysta/rzemieślinik. Pisarz, by pisać dobrze, musi pisać dużo, muzyk musi dużo ćwiczyć a fotograf powinien robić zdjęcia. To chyba jasne i oczywiste dla wszystkich, prawda?
Dlatego jeśli będziesz robić codziennie jedno zdjęcie – ale naprawdę codziennie – to po roku będziesz mieć (co najmniej) 365 zdjęć, a to już coś, prawda? A nosząc ze sobą aparat wszędzie gdzie się wybierasz, przez cały rok, masz znacznie większą szansę niż inni, by zrobić naprawdę dobre zdjęcie!
I jeśli do projektu 365 podejść właśnie w ten sposób, to nie widzę w nim słabych punktów; Bierz ze sobą aparat, każdego dnia miej oczy otwarte, wypatruj okazji, kadrów, scen, kolorów, czegoś, co przyciągnie uwagę.
Tyle, że praktycznie każdy ma dzisiaj przy sobie przyzwoity aparat, więc ten argument odpada. I, jak bezmyślne ćwiczenie gam, wprawek i przebiegów nie zrobi z ciebie artysty muzyka, bezmyślne szarpanie żelaza nie zrobi z ciebie silniejszego skurczybyka, tak bezmyślne pstrykanie fotek nie zrobi z ciebie fotografa.
Co jest trudnego w Projekcie 365
Teoretycznie – nic. Wystarczy codziennie cykać fotkę i tyle. Jednak, jeśli masz w sobie trochę wrażliwości, a zakładam, że większość przystępująca do takiego projektu ma pewną fotograficzną wrażliwość, po chwili, krótszej czy dłuższej, to proste cykanie fotek przestaje wystarczać. Patrzysz na foty innych i myślisz „kurczę, gdybym żył w takim mieście”, albo „gdybym miał dostęp do takiego sprzętu” – no, to wtedy bym pokazał, na co mnie stać. A tak? Droga do domu – cały czas ta sama. Miejsca w których codziennie przebywasz – te same. Ludzie, z którymi się spotykasz – ci sami. Nie ma szansy na atrakcyjne podróże, nie ma nowoczesnego, wymyślnego sprzętu. Codziennie to samo, coś nowego pojawia się od tylko od czasu, do czasu. I trwa krótko. Fajnie było ale się skończyło, a dzisiaj znów trzeba coś zrobić do projektu. Przychodzi moment, w którym łatwo się poddać :/
Wystarczy codziennie cykać fotkę i tyle. Jednak, jeśli masz w sobie trochę wrażliwości, a zakładam, że większość przystępująca do takiego projektu ma pewną fotograficzną wrażliwość, po chwili, krótszej czy dłuższej, to proste cykanie fotek przestaje wystarczać; Patrzysz na foty innych i myślisz „kurczę, gdybym żył w takim mieście”, albo „gdybym miał dostęp do takiego sprzętu” – no, to wtedy bym pokazał, na co mnie stać. A tak? Droga do domu – cały czas ta sama. Miejsca w których codziennie przebywasz – te same. Ludzie, z którymi się spotykasz – ci sami. Nie ma szansy na atrakcyjne podróże, nie ma nowoczesnego, wymyślnego sprzętu. Codziennie to samo, coś nowego pojawia się od tylko od czasu, do czasu. I trwa krótko. Fajnie było ale się skończyło, a dzisiaj znów trzeba coś zrobić do projektu. Przychodzi moment, w którym łatwo się poddać :/
Czy Projekt 365 rozwija fotograficzną kreatywność?
Mogę mówić tylko za sobie, bo nigdy nie miałem okazji rozmawiać z kimś, kto taki projekt prowadził, wytrwał i dokończył. O swojej fotograficznej kreatywności, po roku z Projektem, mogę powiedzieć: trochę rozwija.
Nie liczyłem na jakieś szczególnie spektakularne fajerwerki, ale liczyłem na to, że moje zdjęcia z końca Projektu będę lepsze od tych z jego początku. I, obiektywnie patrząc, tak jest. Dlaczego zatem nie jestem piewcą Projektu i nie zachęcam do niego wszystkich aspirujących fotografów?
Bo to nie sam Projekt rozwija. Jeśli miałbym określić go jednym słowem, byłoby to: nużący.
Zaskoczeni?
Między pasją a obowiązkiem
Rozpocząłem Projekt 365 obiecując sobie wiele. Zapału i dobrych pomysłów starczyło na krócej, niż się spodziewałem. Ale ja wszystko, do czego się zabieram, robię bardzo serio i angażuję się na 100%, a sam Projekt 365 przecież był tylko jedną ze ścieżek, którymi podążałem, by rozwijać swoją fotograficzną pasję.
Projekt 365 nie natchnął mnie do czegoś nowego, bo byłem już w trakcie głębokich studiów, głównie nad kolorem i jego rolą w kompozycji obrazu.
Czasami udawało mi się przemycić do Projektu coś, czego dowiedziałem się w trakcie dnia, ale i tak bym się tego dowiedział, bo stale szukałem elementów do składania innej, dużej układanki – własnego stylu w fotografii; siedzę od rana nad książką, przeglądam obrazy starych mistrzów, próbuję rozkładać je na czynniki pierwsze, szukam wspólnych elementów w stylach, modach, epokach. Czuję, że za rogiem czai się już na mnie jakaś większa tajemnica i wtedy
– A zdjęcie na 365 już zrobiłeś? – pyta Małgoneta.
Planuję sesję, myślę i omawiam z Małgonetą pozy dla mojego modela, dobieramy kolory i styl garderoby do charakteru miejsca. Przygotowuję plan zdjęciowy, gromadzę niezbędne akcesoria. To wszystko jest dla mnie poważnym wyzwaniem a dysponując skromnym budżetem w sumie trudną sprawą, dlatego pojawia się stres, który zawsze tli się gdzieś pod stosem optymizmu. A zdjęcie na Projekt 365? Samo się nie zrobi!
I tak oto codzienny banał musi wziąć górę nad poważnym planem. Bo przecież Projekt.
Dlatego:
Sam projekt nic cię nie nauczy, ale może natchnie do szukania? Innych rozwiązań, innego spojrzenia na to samo miejsce, na tych samych ludzi?
Ja swój Projekt 365 prowadziłem w serwisie Tookapic, Ty możesz zrobić to również albo tam, albo w wielu innych, przyjaznych miejscach.