Jestem na urlopie.
Mam wywczas jak mało kiedy – niezła pogoda (choć moja żonka narzeka, że nie ma słońca i nie może się chlapać w baseniku), flaszka lub dwie czerwonego wina i generalnie spokój i cisza.
Jednak tam w dole, rzeczy toczą się swoim starym biegiem. Tuż pod naszymi nosami, obok naszych oczu toczy się jedyny słuszny (wg byłego, mam nadzieję, ministra edukacji i jego papcia) porządek świata – prawo naturalne.
Nie wiem, jakim trzeba być idiotą, by w cywilizowanym świecie próbować wprowadzać prawo naturalne i naturalny porządek świata. Naturalny porządek świata to większy pożera słabszego i nikt mu w tym nie przeszkadza. Chyba, że coś większego.
Czyli, wg ministra edukacji, naczelnego fuhrera szkolnictwa sprawiedliwie i słusznie jest, gdy silny dres morduje i obrabia okularnika intelektualistę. Dres czuje się przy tym bezpiecznie, bo nie ma wrogów naturalnych. Chyba, że przyjdzie dwóch, zjednoczonych w sprawie, obcych dresów.
Czasami przychodzą mi do głowy takie myśli, ale w mieście, z dala od większej czy mniejszej przemocy łatwo o tym wszystkim zapomnieć.
A tutaj, wsi spokojna, wsi wesoła – przesympatyczne zwierzaki domowe, chętne do zabawy i pieszczot, przynoszą nam poranne podarki: