Kontynuując wątek klasycznego kina do niedzielnego śniadania, wybraliśmy Morderstwo w Orient Expressie. W zasadzie tytuł nie nastraja optymistycznie, a słowa „morderstwo” i „śniadanie” jakoś się do siebie nie lepią, ale – przecież to film z roku 1974 – więc, co się może stać? W tamtych czasach nie robili filmów niesmacznych i w ogóle niedobrych, prawda?
Tak mniej więcej myślałem, gdy zasiadaliśmy do projekcji; Smakowe śniadanko, film dobrego reżysera na podstawie klasyki kryminału. To miały być dobre dwie godziny.
W starym kinie
Do spokojnego sposobu narracji w starych filmach już się przyzwyczaiłem. Film, który nie wymusza intensywnego myślenia ogląda się przyjemnie. To jak popijanie ulubionego drinka, siedząc w wygodnym, głębokim fotelu, gdy współczesne kino rozrywkowe wciąga i wyżyma, jak jazda wagonikiem rollecoastera. (Muszę zapamiętać tą myśl i będę do niej wracał, gdy ktoś będzie przy mnie zachwalał stare filmy.)
Obsada? Wyśmienita. Każda postać zarysowana wyraźnie i zagrana tak, jak trzeba. Intryga? Przypominam, że jesteśmy w starym kinie, nie należy wymagać zbyt wiele. Co bym nie napisał – ja się nie domyśliłem, kto zabił. Czy film wciąga i zmusza do śledzenia z wypiekami perypetii bohaterów? Nie. Bo jest jeden, wąsaty kolo, który wiecznie psuje klimat i każdą dobrą scenę. Traf chciał, że jest głównym bohaterem i scen bez niego jest jak na lekarstwo.
Herkules Poirot
Początkowo myślałem, że maska dupowatego błazna to przebranie, które ma zwieść złoczyńcę. Któż traktował by serio takiego aroganckiego barana, mówiłem sobie. Niestety, szybko się okazało, że moje przypuszczenia są bezpodstawne – w tym filmie, detektyw Puaro jest właśnie taki. Bardzo, bardzo skutecznie obrzydził mi odbiór całego filmu i świetnych kreacji reszty aktorów. Dlaczego mu na to pozwolono? Nie mam pojęcia.
Gdybyście nie widzieli tego filmu – co serdecznie polecam – ale mieli okazję zapoznać się z oryginałem w postaci literatury, intryga może wciągnąć a puenta zaskoczyć. Bohaterowie mogą rozśmieszyć, mogą się podobać. Ale nie oglądajcie tego w kinie. Po co sobie robić krzywdę. Przez ponad dwie godziny.
Ten wpis powinien ukazać się najpóźniej w niedzielę wieczorem, ale naprawdę, musiałem długo zbierać siły, by znów sobie przypomnieć wąsacza :-/