O czerwieni pompejańskiej, czyli o kolorze myśl niepewna

Przeczytaj Historię Koloru Rzepickiej, mówili. Będzie fajnie, mówili…

Czytam. Po troszku, po  troszeczku, po dwie strony, po jednej. Mozolnie, acz nieubłaganie prę do przodu. Im dalej w las, tym więcej drzew i dlatego czytam jeszcze wolniej. W czym problem? Poza tym, że książka napisana w latach 60, przez erudytkę z oczywistością cytującą łacińskie oryginalne akapity[footnote]niezbyt często[/footnote]lub niemieckie zwroty, nazwy i określenia[footnote]dosyć często[/footnote]? Otóż, rzecz cała rozchodzi się o kolor. Czytać o kolorze to jak tańczyć o poezji. Bez obrazu przed oczami w pierwszym jak i bez słów w drugim przypadku, wiele człowiek nie zrozumie.

Maria Rzepińska, kolor i reprodukcje

Autorka w pierwszym rozdziale pierwszej części[footnote]jak łatwo obliczyć, już na samym początku[/footnote]pisze o tym, że ciężko jest pisać książkę o kolorach w malarstwie europejskim, bez obrazów postawionych przed oczami. Do oryginałów dzieł starych mistrzów, o ile w ogóle, dostęp mamy utrudniony. A wszelkie reprodukcje są tylko namiastką niegodną zaufania i, które ze względów technicznych, nie mogą być lepsze.

W tym miejscu, mój dwudziestopierwszo wieczny geek, zaśmiał się do siebie jak kozioł.
– Ha! – Pomyślałem. – Tak to było, w tych latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Nie to, co teraz; Monitory z przestrzenią AdobeRGB w każdym prawie domu, kalibrowane. Pro tablety, iPady z praktycznie pełnym pokryciem sRGB na przecudownie błyszczących Retinach. – Ech, rozmarzyłem się, jak to teraz z kolorem łatwo, zarządzalny i w ogóle…

I, wstyd pali me uszy, ale muszę to przyznać: dopiero po oswojeniu się z językiem tej akademickiej lektury [footnote]czyli w części trzeciej, ponad połowę pierwszego tomu[/footnote]przyszło mi do głowy: A może by tak zobaczyć w Internecie te wszystkie obrazy, o których czytam? Daleko do Internetu nie miałem, ot, wyciągnięcie ręki i dwa kliki myszką.

Renesans i Albrecht Dürer

Przenosimy się w czasie do europejskiego renesansu i razem z Albrechtem, używając koloru w pełni swej Eingenwert, malujemy obraz ołtarzowy Trójca Święta. Ciężkie żółcienie, optymalna ultramaryna, cynobry, karminy, naiwna zieleń trawiasta. Nic specjalnego, wszystko konserwatywnie, wg gamy Holbeina, ściszonej, głębszej, przyciemnionej. I zaraz po tym, przeskakujemy do autoportretów Dürera. Pisze Rzepińska „W portretach bowiem widzimy jeszcze jeden styl kolorystyki – najbardziej udany i najbardziej „własny”. Układy są w nich proste, podziały płaszczyzny zdecydowane, kolory nie tak agresywne i prymitywne, bardziej wyszukane. […] Jednym z najbardziej udanych kolorystycznie jest autoportret w stroju włoskim na tle czerwonej, „pompejańskiej” ściany z przebitym oknem.” [footnote]Historia Koloru, tom 1, strona 205, wers 15[/footnote]

W tym miejscu nie wytrzymałem i zapytałem Google o autoportret Albrecht Dürer. Otwieram grafikę i szukam oczami czerwonej, „pompejańskiej” ściany. Jest! Ale obok dostrzegłem inny plik z tym samym obrazem. Zaraz, zaraz! Jak to? Inna czerwień!? I jeszcze jedna? To która to jest ta „pompejańska”?

Łapiecie mój dylemat? Tfu, na psa urok! I na co retiny, kalibratory, applesraple? Weź trzy reprodukcje tego samego dzieła wielkiego mistrza [footnote]jako obrazki z internetu[/footnote]- i na każdym z nich kolor jest inny! Wsiąkłem w lekturę, więc zamiast swojskiego WTF!, krzyczę Was für eine Scheiße! Bijąc się z myślami, czytam dalej: „Silne kontrasty pasów bieli i czerni stroju działają sensacyjnie, a są znakomicie zrównoważone czerwienią ściany, złotem łańcucha, barwą karnacji i włosów.” Też czujecie, że coś nie gra? Pasy bieli i czerni stroju? Złoty łańcuch? Czy mówimy o tym samym obrazie? Odkładam książkę, siadam dwoma rękami do internetu i przeszukuję zasoby [footnote]znaczy: otwieram Wikipedię[/footnote]. Są 4 (cztery) autoportrety Dürera. Żaden z nich nie jest obrazem, który znalazłem wcześniej i który widzicie wyżej; To namalowany przez Albrechta w 1499 roku portret Oswolta Krela. Autoportret w stroju włoskim, wykonany przez Dürera w wieku lat 26, wygląda tak:

Albrecht Dürer, autoportret w stroju włoskim.
Albrecht Dürer, autoportret w stroju włoskim.

Biało czarny strój się zgadza. Złoty łańcuch? Dla mnie wygląda to na jedwabną, złoto granatową plecionkę, ale to nie ja jestem erudytą i wykształciuchem, mogę się nie znać. Najbardziej martwi mnie jednak czerwień „pompejańskiej” ściany. Nadal nie wiem, o jakiej barwie pisze autorka podręcznika dla studentów historii sztuki i wydziałów artystycznych.

Pompejańska ściana

Tu małe sprostowanie. W pierwszej chwili zwiodłem się, bo po przeczytaniu 205 stron oczekiwałem, że jak zwykle, po nazwie koloru padnie przymiotnik; Tutaj, pisząc „pompejańskiej” autorka Historii Koloru najprawdopodobniej ma na myśli styl budowy lub konstrukcję ściany; to nie czerwień jest pompejańska, tylko ściana z oknem, które wygląda na nieprawdziwe, nierzeczywiste. Sztuczka, mająca na celu optyczne powiększenie pokoju. Dokładnie, jak malowidła na pompejańskich ścianach.

W tym miejscu już tylko dwie myśli chodzą mi po głowie; Wcześniej, Rzepińska pisze o jednym z krytyków sztuki renesansu, który dokładnie opisuje w swoim dziele obraz, którego nie miał szansy zobaczyć. Podobno było to dosyć powszechne [footnote]dostęp do dzieł był wtedy jeszcze trudniejszy[/footnote]i dlatego od razu druga myśl, naiwna, ale drąży mnie i wierci: czy Autorka Historii koloru, widziała autoportret w stroju włoskim Dürera?

Sięganie do źródeł

Traf chciał, że  pierwszy obraz, jaki chciałem zobaczyć by porównać go z opisem Rzepińskiej, w żaden sposób nie pasuje do tekstu. Rzecz jasna, natychmiast przejrzałem kilka obrazów o których pisze na sąsiednich stronach. Tutaj nie było żadnych niespodzianek; To, o czym czytam potwierdza to, co oglądam. Czuję jednak, że do końca tej lektury będzie to jedyny sposób na mądre jej czytanie. To nie jest czytadło, to nie jest beletrystyka, to jest podręcznik akademicki. Chcesz studiować i faktycznie czegoś się nauczyć? To nie licz na zaliczenie za obecność. Gdy pomyślę, że miałbym siedzieć w bibliotece, prosić i znosić dziesiątki albumów, [footnote]przy milczącym założeniu, że nie są wypożyczone lub w czytaniu[/footnote] by zobaczyć każdy obraz, terakotę, malowidło o którym czytam, ech. Chwała Internetom!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *